2011/05/27

Wywiad z Tomaszem Schuchardtem

Jakub, którego grasz w „Bramach raju”, na scenie głównie milczy. To trudniejsze niż sceny dialogowe?

To była pierwsza taka sprawa po szkole i cały zespół był dla mnie nowy. Doświadczeni aktorzy mówili, że były to dla nich bardzo trudne role, ponieważ nie potrafią utrzymać tego stanu napięcia w sobie, żeby to miało energię tego słuchania. W moim przypadku to też było trudne, bo pierwsze słowa wypowiadam po około  godzinie i 10 minutach. Ale jak już się załapie, jak trzeba słuchać, na co reagować, to się okazuje w takim słuchaniu i trwaniu są pewne zadania, które trzeba wykonać i to pomaga. Trzeba reagować wewnątrz siebie, ale jednoczenie tego nie pokazywać.

Czy aktor w takiej sytuacji buduje monolog wewnętrzny?

Nie wiem jak inni aktorzy, ja budowałem. Tak, jest monolog wewnętrzny, on jest trochę płynny, zmienia się, ale tu jest wielu aktorów, więc nie będę się na ten temat uzewnętrzniał. 

Nie bałeś się, że będziesz skazany, jak pisano w recenzjach, na granie tylko psycholi czy kiboli?

W teatrze się tego tak nie boję, ale w filmie patrzą na twoją mordę. A ja się urodziłem z mordą takiego trochę zawadiaki. Miałem nadzieję, że nie będą mnie szufladkować. Potem zostałem zaproszony na 5 castingów z rzędu do roli dresiarza, policjanta, żołnierza i mówię sobie mówię: kurcze, nie chcę takiego targetu, chciałbym pokazać swoje wnętrze, jakie można pokazać w filmie np. o malarzu.  Ktoś się przecież może zmienić dla roli np. przefarbować włosy. Że też nikt na to nie wpada. Gdzieś to ciągle jest, że cię kwalifikują za twarz. Mam nadzieję jednak, że to się zmieni i mi też przyjdzie zagrać wrażliwego pianistę... Cokolwiek innego, niż moja fizyczność mi daje.

Wolisz film czy teatr?

Chciałbym tak naprawdę i film, i teatr, bo to są dwie nieporównywalne ze sobą rzeczy. Najlepiej by było, i to jest chyba marzeniem każdego, spełniać się w teatrze w ciągu roku, a wakacyjnie uderzyć w film i zagrać jakąś rolę filmową. Teatr jest pewnego rodzaju formą, nie mamy ścian, tylko zastawki, nie mamy słońca, tylko światło oświetleniowe. Po drugie, widz siedzi bardzo daleko i nie widzi prawdziwych emocji, więc trzeba je „przegrywać troszkę”, a w filmie wystarczy sobie spojrzeć i to już coś znaczy, bo jest dojazd do twarzy na odległość paru centymetrów i każdy widzi na ekranie, co ten człowiek czuje. A w teatrze siedzisz w 15. rzędzie i widzisz małego człowieczka i żeby pokazać cokolwiek, trzeba dać tego więcej.  Film jest bardziej prawdziwy, ale to jest zupełnie inna gra, bo w teatrze człowiek daje z siebie dużo więcej, a tak naprawdę ma z tego dużo mniej profitów. To znaczy jest bardziej zmęczony, a i tak tego ludzie często nie widzą dobrze. A w filmie wystarczy jedno dobre zbliżenie, ktoś to zmontuje - a  80 proc. sukcesu w  filmie to montaż -  i nagle się okazuje, że jest super, a wcale nie było rewelacyjnie na próbach. To jest zupełnie inny sposób aktorstwa.

Rozmawiały Magdalena Jasińska i Agnieszka Tułodziecka


O debiutancie
Tomasz Schuchardt
 - absolwent krakowskiej PWST ,
- od 2009 roku aktor Teatru im. Stefana Jaracza w Łodzi,
- w spektaklach dyplomowych zagrał: Księcia Filipa w „Iwonie, księżniczce Burgunda” Gombrowicza w reż. Małgorzaty Hajewskiej-Krzysztofik, Dorna w „Mewie” Barosa Akunina w reż. Natalii Sołtysik i Shlinka w „Versusie” na podstawie „W gęstwinie miast” Bertolda Brechta w reż. Radosława Rychcika,
- laureat Nagrody im. Andrzeja Nardellego za najlepszy debiut na scenach teatrów dramatycznych (2010).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz