2011/05/27

Do wesela się „zakozi” - recenzja sztuki "Koza, albo kim jest Sylwia"


Wprawdzie każda zdrada boli, jednak gdy rywalką o serce mężczyzny okazuje się być… koza, nie wiadomo właściwie – śmiać się czy płakać? I tak jest właśnie w spektaklu Kasi Adamik i Olgi Chajdas „Koza, albo kim jest Sylwia”.

Wnętrze mieszkania. Wystrój zasadniczo surowy, choć lekki nieład sprawia wrażenie przytulności. Taki przełamany styl skandynawski. Geometryczne meble, barek pełen rozmaitych alkoholi, idealnie ułożone, lśniące kieliszki – wszystko to składa się na obraz perfekcyjnego w swej architekturze wnętrza. Idealne miejsce zajmuje idealna rodzina, reprezentująca model 2+1: ona zadbana, elegancka, zawsze o wszystkim pamięta, on inteligentny, wybitny architekt, laureat Nagrody Pritzkera. Co prawda, syn homoseksualista, ale „może z tego wyrośnie”. Paradoksalnie życie tej perfekcyjnej do granic możliwości rodziny zakłóca dramat, który – jak stwierdza Stevie (Maria Seweryn) – wykracza poza wszelkie reguły. Okazuje się, że Martin (w tej roli absolutnie poważny Piotr Machalica) ma romans z Sylwią. I w zasadzie nie byłoby to nic nadzwyczajnego, gdyby nie to, że Sylwia to … koza.

Bo w spektaklu najbardziej uderza to, że problem przy całej swej absurdalności potraktowany został śmiertelnie poważnie, a mówienie o zoofilskich praktykach wzniosłym językiem miłości nie pozwala przejść obok całej sprawy obojętnie.  Atutem spektaklu jest niewątpliwie zrównoważony układ sił powagi i komizmu. Niewybredne, ironiczne riposty jako odpowiedź na autentyczny, lecz bądź co bądź dość osobliwy dramat jednostki siłą rzeczy bawią, ale pozostawiając gorzki posmak, skłaniają do głębszej refleksji.

Ciekawe, że zdemaskowana w tytule spektaklu natura Sylwii i tak zaskakuje. Dopóki w sposób jasny i ostateczny nie zostanie zwerbalizowany zwierzęcy charakter fizjonomii kochanki Martina, widz często trwa w przekonaniu, że gra idzie o metaforę. To chyba dowód na to, że zoofilia w naszej coraz bardziej bezpruderyjnej kulturze wciąż podlega silnej tabuizacji.

A jednak tytułowa koza staje się zaledwie punktem wyjścia do pokazania dramatu dziejącego w wielu wymiarach: problemu odmienności, trudnych relacji rodzicielskich i małżeńskich, skomplikowanych wyborów przyjaźni, ludzkich uprzedzeń czy wytrzymałości na ciosy zadawane przez najbliższych. Twórcy spektaklu nie dają jednak jasnych odpowiedzi. Sylwia wprawdzie ginie, jednak problemy pozostają. Kwestia oceny leży zaś w gestii każdego z nas.

Agnieszka Straburzyńska-Glaner

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz