2011/05/25

Handel małżeńskim mięsem - recenzja "Szyca"

Czy można śmiać się z ludzkich ułomności, samotności, śmierci? Zarówno Hanoch Levin, jak i Ana Nowicka udowadniają, że tak. Jest to śmiech, który niesie w sobie posmak goryczy i ironii, jaką doprawiony jest ludzki los. 

Historia żydowskiej rodziny, która za wszelką cenę chce wydać córkę za mąż, stanowi pretekst do opowiedzenia o materialistycznym życiu pozbawionym duchowości, szczerości i uczuć. Człowiek jest towarem, który można negocjować, wyceniać i konsumować. Relacje międzyludzkie sprowadzone są do pożądania ciała, a właściwie mięsistości drugiego człowieka. To także tragedia dwóch pokoleń, które ze sobą konkurują i zwalczają się wzajemnie.
Ten dramat rodzinny, bo tak określana jest sztuka Levina, toczy się blisko publiczności,  w niewielkiej przestrzeni - piwnicy. Widz czuje się gościem, niemal zasiada przy stole wraz z bohaterami. Obecności publiczności się nie ukrywa, wręcz przeciwnie, cały czas jest zaczepiana przez bohaterów, którzy walczą o sympatię i tym samym usprawiedliwiają się z podejmowanych decyzji. Widownia staje się gośćmi weselnymi, uczestnikami aukcji czy obserwatorami popisów wykonywanych przez bohaterów. Dzięki podkreślaniu obecności widza artyści dosadnie dają do zrozumienia, że to, co pokazują, to rodzaj krzywego zwierciadła, w którym ludzkie zmagania i wady wydają się karykaturalnie ogromne, ale przez to groteskowe i wywołujące śmiech. Rubaszny humor i ironia ocierająca się o zgryźliwość czynią ze spektaklu swoistą przypowieść opowiedzianą ze śmiechem, ale budzącym się po to, by uniknąć rzewnego melodramatu.
Aktorzy ze względu na bliskość widza oraz brak gry świateł (zastąpiona zostaje jednym reflektorem) poddani są wręcz laboratoryjnej obserwacji. Nietrudno dostrzec najdrobniejsze gesty, ukryte uśmiechy, kapiący pot czy rodzącą się łzę. To prawdziwa wiwisekcja. Nie ma żadnych teatralnych fajerwerków, a cała uwaga i ciężar spektaklu skupia się na aktorstwie. Wszyscy aktorzy grają niezwykle ekspresyjnie, ale co najważniejsze jest to gra konsekwentna, w której groteska i humor nie pozwalają na wkradnięcie się nawet odrobiny patosu.
Cała ta maskarada ludzkich typów i wad toczy się według dynamicznego rytmu, który dyktuje słowo dramatu i muzyka Renaty Przemyk. To właśnie w piosenkach o klezmerskim charakterze bohaterowie ujawniają emocje. W takim songu kierowanym do widza, bohaterowie otwierają się, w przeciwieństwie do dialogów, które prowadzą w cztery oczy. Piosenki funkcjonują na zasadach popisu aktorskiego i przypominają sceny z musicalu czy wodewilu.
„Szyc” to zatem nie tylko godzina dobrej zabawy, ale ironiczna diagnoza życia pozbawionego sensu, sterowanego niezaspokojoną potrzebą „pożerania” frytek, mięsa, ale również innego człowieka. Udało się aktorom krakowskiego teatru wyśpiewać i wyśmiać ludzkie wady. Największą wartością spektaklu jest jednak niewielkie ziarno niepokoju, które pojawia się w widzu i kiełkuje wraz z kolejnym wybuchem śmiechu. Ten śmiech tak naprawdę jest pewną obroną - dzięki niemu nieco lżej uświadamia się swoje własne wady.

Małgorzata Tarkowska

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz