2011/05/26

„Nad” nami grzesznymi… - recenzja "Nad"

Zwierzęce instynkty kierujące zbrodniarzami od zawsze nas przerażały, a równocześnie zastanawiały. Bo ile trzeba mieć w sobie zła, by popełnić morderstwo? Odpowiedzi szukamy w spektaklu Waldemara Zawodzińskiego.

Majestatyczny. To słowo przychodzi mi do głowy, kiedy myślę o „Nad”. Plugawi ludzie z ich haniebnymi uczynkami żebrzący o obecność Boga. Z ich ust padają bardzo istotne pytania – o wolność, granice i porządek świata, na którym przyszło nam żyć, o sprawiedliwość, której nie ma. I o Boga, którego też prawdopodobnie nie ma. Bo - jak mówi główny bohater, Jakub  - „gdyby był, wiedziałby, że nie popełniłem zbrodni, za którą ponoszę karę”. „Nad” stanowi niesamowite studium człowieka skazanego na oczyszczenie przez zło. Główny bohater spędza w więzieniu 12 lat za morderstwo, którego się nie dopuścił. Tu traci wszelką nadzieję i wiarę. Tu też dojrzewa w nim zdolność do czynienia zła. Wraz z uniewinnieniem przychodzi trudna lekcja wolności i przestrzegania granic. Morderstwo ojca przynosi oczyszczenie, stanowi dojście do wiary poprzez zło.  Pozwala zdobyć świadomość, że potrzebny jest ktoś wyznaczający granice, ktoś „nad”, czyli Bóg. Ale czy potrzebny oznacza obecny?
Trudno oprzeć się wrażeniu, że każda z postaci w spektaklu  jest na swój sposób zagubiona: Jakub (Mariusz Jakus), który - modląc się - oznajmia, że nie wierzy w Boga, matka (Ewa Wichrowska) szukająca w listach przebaczenia syna czy Olga (debiutująca Agnieszka Więdłocha) pomagająca przestępcom, by zagłuszyć wspomnienie gwałtu dokonanego na niej w dzieciństwie. Nad tymi i resztą bohaterów czuwa „Stary” (Aleksander Bednarz) – łączący wszystkie fragmenty opowieści. Najważniejszą postacią wydaje się jednak Bóg.
Scenografia, na którą składa się monumentalna krata oddzielająca aktorów od publiczności i labirynt znajdujący się na scenie, przygniata i fascynuje. Postaci poruszają się jednak głównie pośrodku metalowych elementów, wykorzystując stół i krzesła. Ten minimalizm w  sposobie zagospodarowania przestrzeni sprawia, że odbieramy bohaterów jako ludzi samotnych, mimo że przebywają ze sobą. Fakt ten budzi w nas jedno skojarzenie – każdy ma swoje więzienie.
Cały spektakl stanowi jedyną w swoim rodzaju litanię do Boga o Jego obecność. Twórcom udało się nie wpaść w zbędny patos, być dzwonem brzęczącym – głośnym, ale głuchym. Na scenie panuje nastrój, który jednocześnie wciąga i przytłacza. W powietrzu unosi się atmosfera mroku, brudu i moralnej ohydy. Beznadzieja, rozpacz i zagubienie odczuwane przez głównego bohatera udzielają się także i widzom. Również i my chcielibyśmy zapytać: Boże, jesteś?

Joanna Zaworska, Sylwia Lichocka

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz