2011/05/24

Historia pewnej miłości - recenzja "2084"


W dzisiejszych czasach podglądanie nie jest niczym wyjątkowym.  W erze portali społecznościowych i fotoblogów wiemy o osobach nam znanych i nieznanych więcej niż byśmy chcieli. Tak jest również w spektaklu „2084”, gdzie siedzi przed nami para, która „jak w jakimś teleturnieju” opowiada bez cenzury o swoim związku.

Historia  inspirowana „Rokiem 1984” George’a Orwella bardzo dobrze oddaje ducha naszych czasów. Bohaterowie spektaklu rozpoczynają swoją opowieść od słów: „Jesteśmy parą” i już po chwili informują nas, że ten związek skończy się w ciągu tej godziny. Stajemy się świadkami powolnego wypalania się uczucia pomiędzy partnerami. W zasadzie nie wiadomo, z jakich przyczyn – ta miłość się skończyła bez wyraźnego powodu. Być może największym problemem było przeświadczenie o skończoności tego uczucia. Bohaterowie pragnęli przechytrzyć los, planując, że bez żalu rozstaną się w roku 2084. Niestety nie wytrwali nawet trzech lat. Dodatkowo, ich historia została przedstawiona w atmosferze permanentnej inwigilacji. Bohaterowie są obserwowani  i podsłuchiwani przez kamery i mikrofony.
Opowieść ta jest bardzo autentyczna, jakby naturalnie przeniesiona z rzeczywistości na deski teatru. Tu plus dla autora tekstu – Michała Siegoczyńskiego – który świetnie wymieszał język kolokwialny z niekiedy wręcz poetyckimi porównaniami.  Sposób, w jaki wypowiadali się bohaterowie, bardzo przypominał naturalną konwersację młodych ludzi, a wachlarz emocji, które wyrażali, był bogaty i prawdziwy.
Na ową autentyczność wpłynęła także ascetyczna scenografia. Łóżko, wejście do kuchni, okna – odpowiednik pierwszego mieszkania. Meble z drugiej połowy XX w. i zdarta tapeta doskonale wpasowały się w nastrój opowiadanej historii. Sami aktorzy, zachowujący swoje prawdziwe imiona: Ola i Krzyś, stworzyli postaci szczere, ciekawe i intrygujące.
Spodobała mi się szczególnie kreacja debiutującej Aleksandry Bednarz. Widać było, że czuje się bardzo swobodnie na scenie. Od początku prezentowała pewną frywolność, rozśmieszała mimiką, a zwłaszcza grą wzrokiem. Stworzyła dzięki temu postać do pewnego stopnia groteskową, ale także prawdziwą.
Jedynym minusem tego spektaklu wydają mi się niektóre rozwiązania techniczne. Użycie mikrofonów w celu podkreślenia tego, że ciągle jesteśmy podsłuchiwaniu, stanowiłoby ciekawy element, gdyby nie drobne potknięcia techniczne. Źle ustawiony dźwięk, a w pewnym momencie nawet niedziałający mikrofon, sprawiały, że nie do końca mam pewność, czy tak dosłowne przedstawienie problemu było konieczne. Czy nie lepiej byłoby zdecydować się na same wizualizacje, które stanowiły ciekawe i dobrze wykonane urozmaicenie? Czy samo podglądanie nie wystarcza? W mojej opinii takie rozwiązanie wyczerpałoby kwestię oddania tego problemu, bo współczesny widz doskonale wie, o co chodzi. Współczesny widz też „lubi być podglądany”.

Izabela Terebińska

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz